Religia a nauka
Rozdział z książki Clive Staples Lewisa "Bóg na ławie oskarżonych" (Przełożyla Maria Mroszczak, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1993)
- Czyż ludzie zawsze tego nie wiedzieli? - zapytałem.
- Na Boga, nie! - wykrzyknął. - Weź na przykład historię Narodzenia z Dziewicy. Wiemy, że nic takiego nie mogło się wydarzyć. Wiemy, że konieczny jest męski spermatozoid.
- No, ale zobacz - powiedziałem - święty Józef...
- Kim on był? - zapytał mój przyjaciel.
- Był mężem Maryi Panny. Jeżeli przeczytasz tę opowieść w Biblii, dowiesz się, że kiedy zorientował się, iż jego narzeczona spodziewa się dziecka, postanowił odwołać małżeństwo. Dlaczego to zrobił?
- Czyż większość mężczyzn nie postąpiłaby w ten sposób?
- Każdy mężczyzna - powiedziałem - pod warunkiem, że znałby prawa natury; innymi słowy, pod warunkiem, że wiedziałby, iż kobieta zazwyczaj nie może urodzić dziecka, o ile nie miała stosunku z mężczyzną. Lecz według twojej teorii ludzie w dawnych czasach nie wiedzieli, że naturą rządzą niezmienne prawa. Chciałem zauważyć, że według tej opowieści, święty Józef tak samo dobrze znał to prawo jak ty.
- Lecz on uwierzył w końcu w Narodzenie z Dziewicy, czyż nie?
- Racja. Lecz nie zrobił tego pod wpływem jakiejś wątpliwości co do tego. skąd w normalnym biegu natury biorą się dzieci. On uwierzył w Narodzenie z Dziewicy jako w coś "nad"-przyrodzonego. Wiedział, że natura działa w sposób niezmienny i regularny; ale wierzył również, że istnieje coś poza naturą, co może ingerować w jej działania - jakby z zewnątrz.
- Ale współczesna nauka wykazała, że niczego takiego nie ma.
- Naprawdę? - zapytałem. - Która nauka?
- No. to już jest wdawanie się w szczegóły - odrzekł mój przyjaciel. - Nie mogę podać ci rozdziału i wiersza z pamięci.
- Ale czy nie rozumiesz, że nauka nigdy nie mogła niczego takiego udowodnić?
- Czemuż by nie?
- Ponieważ nauka bada naturę. A pytanie brzmi: "Czy istnieje coś prócz natury - coś "na zewnątrz"?" Jak można znaleźć odpowiedź na nie studiując tylko naturę?
- Lecz czy nie jest nam wiadome, że natura musi działać w sposób absolutnie niezmienny? Chcę przez to powiedzieć. że prawa natury mówią nam nie tylko, jak coś się dzieje, lecz jak musi to coś się dziać. Żadna siła nie jest w stanie zmienić praw natury.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- Słuchaj, czy to "coś z zewnątrz", o którym mówisz. mogłoby spowodować, żeby dwa dodać dwa równało się pięciu?
- No. nie - odpowiedziałem.
- W porządku. W takim razie - powiedział on - uważam, że prawa natury są rzeczywiście jak dwa dodać dwa równające się czterem. Pomysł, że mogą być zmienne, jest tak samo absurdalny - jak idea zmienności praw arytmetycznych.
- Chwileczkę - powiedziałem. - Przypuśćmy, że wsasdzisz sześć pensów do szuflady dzisiaj i sześć pensów jutro. Czy prawa arytmetyczne gwarantują, że pojutrze znajdziesz tam szylinga?
- Oczywiście - odpowiedział - pod warunkiem, że nikt nie będzie grzebał w tej szufladzie.
- Ach. ale w tym cała rzecz - powiedziałem. - Prawa arytmetyczne mogą ci powiedzieć, co z całą pewnością znajdziesz, pod w a r u n k i e m że nie będzie żadnej ingerencji. Jeżeli złodziej znajdzie się w pobliżu szuflady. oczywiście rezultat będzie inny. Lecz złodziej nie złamie praw arytmetycznych - tylko prawo angielskie. Czyż prawa natury nie są w tej samej sytuacji? Czyż wszystkie one nie mówią. co się stanie, pod w a r u n k i e m, że nie nastąpi żadna ingerencja?
- Jak mam to rozumieć?
- No spójrz, prawa powiedzą ci. jaką drogę obierze kulka bilardowa na gładkiej powierzchni, jeżeli uderzysz ją w określony sposób - lecz tylko pod warunkiem, że nikt temu nie przeszkodzi. Dlaczego, jeżeli w momencie, kiedy ona będzie już w ruchu, ktoś chwyci kij bilardowy i uderzy ją z boku - nie uzyskasz tego, co przewidywali naukowcy?
- No. oczywiście, że nie. Temu komuś nie wolno pozwalać sobie na podobne małpie figle.
- Właśnie. Ale dokładnie w ten sam sposób gdyby było coś na zewnątrz natury i gdyby ono ingerowało - wtedy wydarzenia, których spodziewali się naukowcy, nie nastąpiłyby. Zaistniałoby to, co nazywamy cudem. W pewnym sensie nie łamałoby to praw natury: prawa te mówią, co się stanie, jeżeli nie będzie żadnej interwencji. Nie mogą one powiedzieć, czy coś ma z a m i a r ingerować. Chcę przez to powiedzieć. że to nie ekspert od arytmetyki może ci powiedzieć, jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś wtrąci się do pensów w mojej szufladzie - właściwszy byłby tu detektyw. Również nie fizyk powie nam. jakie jest prawdopodobieństwo, że ja chwycę kij bilardowy i popsuję jego eksperyment z kulą bilardową - zapytaj lepiej psychologa. I nie naukowiec Jest tym, który może ci powiedzieć, jakie jest prawdopodobieństwo, że coś z zewnątrz zaingeruje w naturę. Musisz iść do metafizyka.
- Nie o to chodzi - powiedział mój przyjaciel. - Widzisz, rzeczywiste zarzuty sięgają dużo głębiej. Cały obraz wszechświata, jaki odsłania nam nauka, sprawia, że bzdurą byłoby wierzyć w to. że kryjąca się za nim Potęga mogłaby być zainteresowana w nas. malutkich stworzonkach pełzających po jakiejś mało ważnej planecie! Jest rzeczą zupełnie oczywistą, że wszystko zostało wymyślone przez ludzi, którzy wierzyli, że Ziemia jest płaska, a gwiazdy są oddalone od niej tylko o milę czy dwie.
- Kiedy ludzie w to wierzyli?
- No wiesz! Wszyscy ci dawni chrześcijańscy jegomoście, o których ciągle mówisz, w to wierzyli. Mam tu na myśli Boecjusza i Augustyna, i Tomasza z Akwinu. i Dantego.
- Przykro mi - powiedziałem - ale jest to jeden z kilku tematów, na których się trochę znam. Sięgnąłem ręką na półkę z książkami.
- Widzisz tę książkę? - zapytałem. - To Almagest Ptolomeusza. Czy wiesz, co to jest?
- Wiem - powiedział. - Jest to klasyczny podręcznik astronomii, którego używano przez całe średniowiecze.
- A zatem przeczytaj to tylko - powiedziałem, wskazując Księgę I rozdział 5.
- Ziemia - czytał mój przyjaciel trochę niezdecydowanie. jako że tłumaczył z łaciny - Ziemia, w stosunku do odległości od stałych gwiazd, ma rozmiar niedostrzegalny i należy ją traktować jako punkt matematyczny!
Znowu nastąpiła chwila milczenia.
- Czy oni naprawdę wiedzieli to w t e d y? - spytał mój przyjaciel. - Przecież... przecież żadna z historii nauki, żadna ze współczesnych encyklopedii nigdzie nie wspomina o tym fakcie.
- No właśnie - powiedziałem. - Pozostawiam tobie zastanowienie się nad przyczyną. Prawie wygląda na to, że komuś zależało na zatuszowaniu tego, nieprawdaż? Ciekaw jestem, czemu?
Znowu nastąpiła chwila milczenia.
- W każdym razie - powiedziałem - teraz dokładniej możemy postawić problem. Ludzie zwykle uważają, że problem polega na tym, jak pogodzić to, co wiemy na temat rozmiarów wszechświata, z naszymi tradycyjnymi ideami religijnymi. Okazuje się, że to nie jest żadnym problemem. Prawdziwy problem polega na tym, że ogromny rozmiar wszechświata i znikomość Ziemi były znane przez wieki i nigdy nikomu nie śniło się, że mają one jakiś związek ze sprawą religii. Po czym, niecałe sto lat temu, zostają one nagle sprokurowane jako argumenty przeciwko chrześcijaństwu. A ludzie, którzy je prokurują, dokładnie tuszują fakt, że były one znane od dawien dawna. Czy nie wydaje ci się, że wy, wszyscy ateiści, jesteście bardzo mało dociekliwymi ludźmi?
[1945]